Iść, albo nie iść? Iść, albo nie iść? Oto jest pytanie! Wątpliwości. Parafraza słów Szekspira pokazuje dylemat przed jakim stajemy rozważając uczestnictwo w psychoterapii. Często ulegamy stereotypom. Po pierwsze, co pomyślą o mnie znajomi rodzina, jak wyjdzie na jaw, że chodzę do terapeuty, psychologa?
Od dłuższego czasu dajemy kibicom Lecha Poznań okazję współtworzenia serwisu a nie tylko udzielania się na nim w komentarzach. Pisząc swój tekst możesz liczyć na jego publikację tutaj. Dziś prezentujemy jeden z artykułów nadesłanych do nas przez kibica. Iść albo nie iść – oto jest pytanie… Od kilku miesięcy czytam dyskusję kiboli na temat chodzenia/niechodzenia na mecze Lecha Poznan przy B17 i obok tego, że martwi mnie podział, jaki się zarysowuje w związku z tym wśród kiboli, to mam również jedno nieodparte wrażenie. Mianowicie takie, że zarówno zwolennicy przychodzenia na mecze, jak i przeciwnicy oglądania Lecha na żywo mają rację i jednocześnie się mylą. No bo po kolei: w jaki sposób – my kibole możemy wpłynąć na zmianę myślenia zarządu o klubie? Pokrzykiwaniem z trybun? Nie – bo Kocioł jest wycofany, a zorganizowanie się w kolejną grupę kibicowską jest mało realne. Petycjami, mailami do sponsorów? Też nie – stadion pustoszeje, a sponsorzy walą drzwiami i oknami, bo dla nich nie są ważni ludzie na stadionie, ale ci w TV i ekwiwalent reklamowy liczony przy okazji ukazania się w mediach ich nazwy firmy lub logo. Naciskiem w mediach? Również nie – media są przychylne Lechowi mimo że klub wciąż pokazuje wszystkim środkowy palec [możemy się tylko domyślać dlaczego media właściwie milczą i niczego tu nie zmienia postawa Pana Józefa Djaczenki, która tylko uwypukla problem]. Więc co nam pozostaje? – bojkot meczy. I wydawałoby się, że przeciwnicy chodzenia na B17 mają rację. Robicie nas w bambuko, to my was mamy w tyle i nie przyjdziemy na mecz, nie kupimy giętej, nie kupimy dzieciom gadżetów. Poza oczywistą tragiczną sytuacją, w jakiej kibole bojkotujący mecze swojej ukochanej drużyny by się wtedy znaleźli – wydaje się, że tylko takie działanie mogłoby odnieść skutek. Więc nie idziemy na mecze. Tylko, co to zmieni? Po pierwsze zawsze znajdzie się ok 10 tys grupa kibiców, która na mecze będzie przychodzić. Po drugie przychody z dnia meczowego, to o ile dobrze pamiętam tylko ok 15-16% budżetu rocznego. Po trzecie to, że w klubie będzie mniej kasy nie będzie oznaczało, że będziemy mieć lepszych zawodników, wręcz przeciwnie – będzie to doskonałe usprawiedliwienie dla wyprzedaży, średniego składu drużyny i egzystencji w okolicy 4-5 miejsca w lidze. Mniej kasy o kilka milionów złotych zmieni tylko tyle, że o tyle zmniejszą się wydatki. A klub bez tych kilku milionów sobie poradzi. I nie – nie grozi nam sytuacja Zawiszy Bydgoszcz, czy innej Polonii Warszawa – bo tak, jak kibol z IV kiedyś napisał: Lech Poznań był, jest i będzie – zawsze, bo ma KIBICÓW. Właściciel zapewne się nie zmieni [z różnych powodów, o których można by napisać cały felieton], choć chętni na pewno by się znaleźli. Czyli wpadniemy w marazm permanentny. Ok, więc może raczej przychodźmy na Bułgarską? To rozwiązanie z pozoru wydaje się bardzo rozsądne w sytuacji, w jakiej się obecnie nasz klub znajduje. No bo przecież – do kasy wpadnie kilka milionów dodatkowo, za co można by kupić dobrego grajka. Poza tym pełny stadion może pomóc odrodzić w drużynie ducha walki, zaangażowanie, walkę w myśl mitycznej zasady nsnp. Lech znów mógłby być wielki, a twierdza Bułgarska mogłaby zostać odbudowana. Może ktoś dopisze do tego jeszcze kilka pozytywów. Ale niestety to tyko teoria. Dlaczego? Otóż dlatego, że jak pokazuje historia i doświadczenie pełny stadion co kolejkę nie gwarantuje rozsądku u zarządzających klubem, nie gwarantuje efektywności w wydawaniu kasy, jaką kibole przynieśli w całym sezonie, nie gwarantuje sukcesu sportowego, którego pragną kibole ale tylko sukces finansowy. Bo zakupi się takiego Thomallę, bo zakupi się takiego Dudkę, bo zawodnikom u schyłku kariery da się wysokie i długie kontrakty, bo zwolni się trenera zamiast odesłać do rezerw trzech czy czterech robiących pod górkę piłkarzy, bo przedłuży się umowę słabemu trenerowi – wbrew wcześniejszym ustaleniom, a później zwalnia się go generując duże koszty, bo utrzymuje się trenera przygotowania fizycznego, który wysyła zawodników do znanej kliniki, a drużyna nie ma kim grać na początku sezonu, bo srał, pierdział, żuł trawę i gryzł wódkę… Więc co do jasnej cholery?! Co dymany na wszystkie strony zwykły kibol ma w tej sytuacji zrobić, gdy tak źle i tak niedobrze? Olać mecze ukochanego klubu i wbrew sercu zostać w domu, czy też dać kasę za karnet/bilety i gadżety i patrzeć jak ta kasa jest marnowana i dupsko kibola czerwienieje od gwałtu na nim? Zabijcie mnie – nie wiem. Obie grupy kiboli mogą mieć po części rację i mogą po części się mylić. Kto ma rację? – ja tego nie wiem i nie wiem też, czy w obecnej sytuacji jest osoba, która ma stuprocentowo pewny patent na to, co ma zrobić i jak ma się zachować kibol Lecha. Ale daleki jestem od potępiania tych, którzy nie idą na mecz w geście protestu wobec tego, co się w naszym klubie wyrabia. Z drugiej strony rozumiem też tych, którzy na mecze chodzą, bo zawsze chodzili, bo nie potrafią sobie odmówić tych emocji, które towarzyszą nam kibolom, gdy na żywo oglądamy mecze naszej drużyny. Jestem kibicem Lecha od 40 lat. Gdy miałem 7 lat, na mecze Lecha prowadził mnie mój tata, później chodziłem na mecze z chłopakami z Osiedla. Niejednokrotnie za Lecha dawałem po ryju i po ryju dostawałem, czy to w Poznaniu, czy to na wyjazdach, czy to w stolicy, w której pracuję [choć jestem w niej teraz tylko raz na tydzień]. Ale jakiś czas temu podjąłem decyzję, że nie pójdę na B17, póki nie zmieni się zarząd lub przynajmniej sposób myślenia zarządu Lecha i dopóki nie zobaczę, że drużyna gra z sercem – jak za Franka Smudy. Skoro już śmiano się z mojego klubu, to chociaż nie chciałem patrzeć na to, co dzieje się na boisku, nie chciałem być dymany przez zarząd. Jednak zrozumiałem, że zmiana zarządu bez zmiany właściciela jest nierealna, zmiana myślenia zarządu – choć realna – to jednak jest bardzo mało prawdopodobna. Jednak chcę odwdzięczyć się mojemu tacie. Pójdę więc na mecz, zabiorę mojego prawie 80-letniego tatę, usiądziemy – jak zwykle na III i razem obejrzymy Lecha, bo wiem, że to będzie jego ostatni raz… I naprawdę nie wiem, co będzie dalej, ale wiem jedno – głupie podziały na tych, co idą i na tych, co nie idą na mecz Lecha, ich kłótnie i wzajemne obrażanie się na forach nie służą niczemu dobremu. Niech każdy zachowa się jak musi, ale nie kłóćmy się o to, kto jest lepszym kibolem i komu bardziej zależy, bo wszystkim nam tak samo zależy na Wielkim Lechu. mario Chcesz, by w przyszłości także Twój tekst znalazł się na Pisz i wyślij go do nas pod adres: redakcja@ Jest szansa, że ujrzy światło dzienne. Więcej dowiesz się -> TUTAJ > Śmietnik Kibica – (komentuj nie na temat) < Tweety użytkownika @KKSLECHcom
6 czerwca, 10:08, Rafal: Muszę iść do spowiedzi 9statni raz byłem 18 lat temu jak brałem slub kościelny i od tamtej pory już nie nie wiem czy nie zbraknie mi mszy na wszystkie grzechy
Wakacje to czas rekrutacji na różne uczelnie. Na ulicach mojego miasta można dostrzec młodych absolwentów szkół średnich biegających z papierowymi teczkami, załatwiających sobie miejsce na studiach. Obok uczelni państwowych, takich jak uniwersytet czy politechnika są także studia płatne tzw. prywatne. Jak mieć pewność? W tym samym czasie odbywa się również rekrutacja do szkoły ducha, którą jest seminarium. Jest to wyjątkowa i specyficzna uczelnia. Każdy, kto chce podjąć w niej studia, nie tylko musi mieć umeblowaną głowę, ale i serce, a co najważniejsze – odczuwać głęboką potrzebę spotkania z Bogiem i służenia Mu. Chodzi oczywiście o powołanie. Tu jednak może pojawić się pewien problem, a zarazem pytanie: Jak mieć pewność, że się ma powołanie? Na to pytanie, nurtujące wielu ludzi (szczególnie młodych) nie można odpowiedzieć jednym zdaniem i z łatwością. W dzisiejszym świecie, który daje tak wiele propozycji na przyszłość – tak niepewnych, ale atrakcyjnych – trudno jest usłyszeć ciche wołanie Jezusa, ukryte w sercu człowieka: Pójdź za Mną… To wezwanie do odwagi przed nieznanym, walki z samym sobą i nieustannej zmiany siebie. W tych dniach spotkałem się ze znajomym, który był w seminarium, ale po przeszło roku formacji wystąpił i przeniósł się na studia świeckie – na bardzo dobry i prestiżowy kierunek. Jednak w rozmowie powiedział, że chciałby wrócić do seminarium, ale... jest „ale”. Dobry kierunek studiów, malująca się w pięknych kolorach przyszłość, wspaniałe koleżanki, znajomi, koledzy. Zostawić to wszystko i wrócić za mury kościelnej uczelni? Czy to jest to, czego szukam? – powiedział. Myślę, że wątpliwości mojego znajomego są znakami zapytania wielu młodych ludzi stojących przed wyborem drogi życiowej, drogi powołania. Co zrobić? Którą drogę wybrać? W Ewangelii św. Łukasz zanotował słowa Pana Jezusa odnoszące się do naśladowania Go: „Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa” (Łk 9,23-25). Kto chce zachować życie swoje (ułoży plan, będzie ściśle według niego postępował i nawet osiągnie swoje założone wcześniej cele; miał powołanie ale wybrał życie świeckie, po ludzku spełniony – może być nieszczęśliwy i wówczas), życie swoje straci. Kto jednak po ludzku straci swe życie ze względu na Jezusa (wybierze drogę powołania, bo czuje Boże wezwanie, ma opory wewnętrzne, boi się, czy wytrwa, lęka się niepewnej przyszłości, ale pomimo to wybiera drogę powołania), życie swe zachowa! Trudna ta Boża mowa... Może ktoś powiedzieć: łatwo takie rzeczy mówić, napisać, ale trudniej wykonać to w swoim życiu. Tak, to prawda, ale jeśli po ludzku nie „zaryzykuje się” życia dla Jezusa i nie wybierze drogi powołania, kiedy się takie odkrywa w swoim życiu, to może się okazać, że całe życie będzie się nieszczęśliwym. Pójście za Jezusem nie jest łatwe (szczególnie dziś), ale nikt nigdy nie mówił, że będzie łatwo! Jednak za tę decyzję, za podjęty trud, Pan Jezus nigdy nie pozostaje dłużny. On zawsze daje nagrodę, często taką, której byśmy się nie spodziewali. Co więc robić, gdy z dwu stron doznaję nalegania, i co mam wybrać? Nie umiem powiedzieć? Odpowiedź jest prosta: spotkać się na modlitwie z Jezusem i pytać, czego ode mnie oczekuje, a jeśli w sercu swoim i pragnieniach poczuję, że kocham Go bardziej aniżeli inni – trzeba z radością odpowiedzieć na Jego wołanie i iść za Nim... Bez oglądania się na boki ani za siebie.
W pierwszym roku najlepiej nie podawaj NIC z kupnych słodyczy. Lepsze będą słodkie owoce (do jedzenia rączką lub w formie musu), także suszone owoce (ale uważaj na możliwość zakrztuszenia). Niektóre słodycze np. lizaki nie nadają się dla dzieci poniżej 3 roku (istnieje ryzyko odpadnięcia patyczka albo wsadzenia przez przypadek
Każdy, kto choć raz w życiu zastanawiał się nad wizytą u psychologa, miał do czynienia z falą przeróżnych wątpliwości i obaw. Przeciętny Kowalski kojarzy gabinet psychologiczny z filmowym obrazem zatęchłej i wilgotnej celi wprost z Coppolowej Drakuli. Uśmiechacie się? Nie trzeba się wstydzić. Dobrze znam tę minę ulgi, gdy wspominam o tej filmowej scenie. Uważacie, że wzrok psychologa to rentgen, który dostaje się w głąb duszy, przenika tajemnicze myśli i pragnienia, widzi wszystkie jej zakątki?Właściwe to, dlaczego budzą się takie skojarzenia? Być może psychologia kojarzy się z mocą i wiedzą tajemną, niedostępną dla przeciętnych. Ludzie obawiają się, że psycholog grzebie w ich myślach, w ciemnych zakamarkach umysłu, jak szaman od wiedzy tajemnej. To wszystko, co jest nieznane i niezrozumiałe, często budzi strach i przerażenie. Szkoda, bo może ta dziedzina nie jest taka straszna? Przyjrzyjmy się jej z bliska. Lekarz leczy ciało a psycholog duszę. Psychologia wyjaśnia przyczyny naszych zachowań, wyborów i decyzji. Ułatwia rozumienie nas samych. To powoduje, że życie staje się bardziej świadome i bogate w głębsze odczuwanie otaczającej rzeczywistości. Co za tym idzie, bardziej świadome wybory, decyzje i poczucie większego wpływu na swoje życie. Pokazuje nam nasze sukcesy i niepowodzenia. Pokazuje nam sposób, w jaki tego dokonujemy. To daje nam poczucie sprawczości i możliwość działania, a za tym większą satysfakcja z własnego życia. Życia pełniejszego i szczęśliwszego. Warto więc może zatroszczyć się o własne samopoczucie, zdrowie myśli i uczuć? W życiu dzieje się często tak, że doświadczamy dużo, mocno i szybko. Czasem trudno sobie samemu poradzić z nadmiarem emocji i wrażeń. Walczymy z lękową nadwagą, zmagamy się z bezsennym smutkiem, trudno się oderwać się od przygniatających myśli. To jest właściwy moment, aby pomyśleć o spotkaniu z psychologiem lub terapeutą. W zaciszu spotkania i rozmowy można przyglądnąć się bólom niefizycznym i poszukać dla nich nowego miejsca, układając w całość jeszcze raz puzzle naszej codzienności. Takie spotkanie to najlepszy czas, aby zatroszczyć się o nasze zranione uczucia, niedocenione wysiłki oraz niespełnione starania. Poprawiając swoje życie na takie, jakie chcielibyśmy mieć. Więc pójść czy nie pójść do terapeuty, oto jest pytanie? Masz prawo być szczęśliwym. Terapia pozwala ci zrozumieć twoje zachowania, decyzje i wybory. To w gabinecie jest miejsce na wyjaśnianie naszych przeżyć i odczuć. Tam łatwiej zrozumieć samego siebie. Wtedy życie staje się bardziej świadome, mamy większe poczucie wpływu na nasz los. Terapia pokazuje nam przyczyny naszych osiągnięć i strat. Podpowiada, w jaki sposób można rozwiązywać problemy. Wydobywa z nas potencjał i pokłady sprawczości. Rzuca światło na drogę do realizacji naszych pragnień. Gdy ktoś pyta mnie, po co można tak naprawdę pójść do psychologa lub terapeuty, pytam: w jakim stopniu twoje myśli i uczucia wpływają na twoje życie? Prawie zawsze pojawia się odpowiedź: one wpływają na mnie w 100%. Chcesz być piękny? Idź do gabinetu kosmetycznego, na trening fitness, czy do dietetyka. Chcesz być zdrowy? Idź do lekarza lub farmaceuty. Chcesz być szczęśliwszy? Idź do terapeuty. Nie obawiaj się zadbać o swoje uczucia i myśli. Nasze życie oraz doświadczenia wymagają naszej troski i uwagi, jeśli mają nam dawać siłę i energię. To one gwarantują nam piękno duszy i ciała. Zapraszam do konsultacjiKatarzyna Dzik Ogród psychologicznyThe Psychological GardenTel.: 0 75 22 966 466ogrodpsychologiczny@ 8BP, Sheffield518-520 Ecclesall Road, Sheffield
Iść czy nie iść? O to jest pytanie! Dylematy na Fuercie są różne ale Ty pewnie z nimi też się spotykasz. Bo jeśli masz dostęp do czegoś na długo to
... Początkujący Szacuny 9 Napisanych postów 1050 Na forum 14 lat Przeczytanych tematów 25630 A więc tak. Od wtorku zaczynam chodzić na siłkę. Na początku będę jechał ATC. Mam zamiar go trenować we wtorki\czwartki i soboty. Jednakże w ten piątek wieczorem\sobotę rano jadę na wieś. I tu pojawia się moje pytanie : czy w tym tygodniu iść na trening we wtorek\czwartek i piątek, czy piątek sobie odpuścić ? Dodam że na początku mojej przygody z siłką, będę robił 2 odwody, więc w piątek powinienem być w pełni gotowości Za wszelkie porady bardzo dziękuje ! Ekspert SFD Pochwały Postów 686 Wiek 32 Na forum 11 Płeć Mężczyzna Przeczytanych tematów 13120 Wyjątkowo przepyszny zestaw! Zgarnij 3X NUTLOVE 500 w MEGA niskiej cenie! KUP TERAZ ... Początkujący Szacuny 17 Napisanych postów 528 Na forum 15 lat Przeczytanych tematów 10185 Jak opuścisz trening to sie nic nie stanie i tak kilka razy w tygodniu robisz te same obwody ... Początkujący Szacuny 9 Napisanych postów 1050 Na forum 14 lat Przeczytanych tematów 25630 aha ok a jak pójdę na ten piątkowy trening to też się nic nie stanie ? :)tzn. czy nie będzie jakiegoś przetrenowania czy czegoś takiego ? ... Początkujący Szacuny 17 Napisanych postów 528 Na forum 15 lat Przeczytanych tematów 10185 Przy act wątpię ale to wszystko zależy od treningu z tego co piszesz masz tylko 2 obwody to śmiało możesz iść ... Początkujący Szacuny 9 Napisanych postów 1050 Na forum 14 lat Przeczytanych tematów 25630
Być albo nie być, oto jest pytanie po hiszpańsku to: Ser o no ser, esa es la cuestión.) Ser o no ser (o estar) – w języku hiszpańskim „być” można na wiele sposób, na przykład być zmęczonym ( estar cansado) lub być Polakiem ( ser polaco ). Czasowniki nieregularne – to chyba zmora wszystkich uczących się, no cóż w języku
Wspinanie to sport dość zróżnicowany, z wieloma dyscyplinami. Jest to również sport ekstremalny i jako tako możemy sobie zrobić krzywdę lub wręcz zginąć. Co gorsza, ryzyko się zwiększa im bardziej się wkręcimy we wspinanie, zwłaszcza w początkowym etapie. Niestety na dalszych etapach nie da się go wyeliminować i nadal będziemy kandydatami na sosnowy piórnik. Wracając do pytania z tytułu, czy w ogóle jest sens bawić się w kursy wspinaczkowe, skoro nigdy nie wyeliminujemy ryzyka w tym sporcie? Jest to jeden z cyklu artykułów na temat wyboru kursów wspinaczkowych. Jeśli jeszcze nie czytałeś, a jesteś zainteresowany, to polecam zapoznać się z tymi wpisami: Wybierać się na kurs wspinaczkowy, czy kształcić się samemu? Jaki kurs wspinaczkowy wybrać? Jakiego rodzaju wspinanie będzie na kursie skałkowym? Jakiego instruktora wspinaczki wybrać? Jakie mamy kursy wspinaczkowe zimą? Rozwój wspinaczkowy po kursie skałkowym Jak zacząć samodzielne wspinanie w Tatrach? 10 porad dla początkujących wspinaczy Jeśli będziesz miał problemy ze zrozumieniem niektórych sformułowań w tym artykule to szukaj pomocy tutaj: Słownik terminów outdoorowych Słownik slangu wspinaczkowego Nazywam się Damian Granowski i sam przez 12 lat mojego wspinania wielokrotnie się nad tym zastanawiałem. Wspinałem się latem i zimą. W skałach i górach. Uprawiam większość dyscyplin wspinaczkowych - wspinaczka na panelu, wspinaczka skałkowa, wspinaczka wielowyciągowa, drytooling, wspinaczka trad, taternictwo letnie/zimowe, wspinaczka lodowa, alpinizm. Zaczynałem jako samouk wspinaczkowy i zrobiłem kilka kursów wspinaczkowych (nie wszystkie). Zwróć uwagę, że aktualnie jestem Instruktorem Wspinaczki Skalnej PZA, czyli pracuję w branży bezpośrednio zainteresowanej tym abyś poszedł na kurs wspinaczkowy :-). Mimo tego postaram się napisać ten tekst (jakby nie było to małe “lokowanie produktu”) w miarę obiektywnie (chociaż jestem już zatruty “instruktorskim spojrzeniem na wspinanie”), biorąc pod uwagę moje doświadczenia z poprzednich lat. Przede wszystkim chciałbym Ci doradzić co warto zrobić, a czego się wystrzegać, aby twoje cztery litery pozostały całe i mógłbyś się cieszyć wieloletnim wspinaniem. Zaczynamy. Czy w ogóle warto robić kurs wspinaczkowy? Pytanie fundamentalne, jeśli weźmiemy pod uwagę naturę Polaków i “ciekawą” historię :-). Wraz z bogaceniem się społeczeństwa to się zmienia na plus. W skrócie jednak nie przepadamy za wszelkimi zakazami, nierzadko lubimy pokombinować aby było korzystnie finansowo. Do tego gdzieś tam z tyłu głowy, mamy ten element przygody. Dlatego też sporo osób odpuszcza (aktualnie coraz mniej) wszelakie kursy w myśl zasady, że z czasem nauczy się wystarczająco, a zaoszczędzona kasa pójdzie na sprzęt wspinaczkowy lub wyjazdy. Takie rozwiązanie ma swoje plusy i minusy. Postaram się je poniżej je wymienić, a Tobie pozostawiam decyzję. Pamiętaj też, że wspinanie to sport niebezpieczny i nawet jeśli wszystko zrobisz dobrze, według najlepszych wzorców, to i tak możesz się ubić. Jestem ostatnią osobą, która będzie odradzać Ci wspinanie. Każdy ma prawo robić to co chce (w granicach prawa i etyki) i to Ty wybierasz swój sposób życia. Pamiętaj tylko aby robić to z głową i świadomie. Plusy kursów wspinaczkowych Przez parę dni otrzymujemy solidną dawkę wiedzy, popartą wieloletnim doświadczeniem instruktora (jeśli takie ma). Po takim kursie otrzymujemy podstawową wiedzę, Ta wiedza jest usystematyzowana i podana w przystępnej formie. Zazwyczaj jest też najnowsza i na bieżąco weryfikowana, Czuwa nad nami osoba kompetentna i wyczulona na błędy, Instruktor wskaże/doradzi Wam, jak osiągnąć przyszłe cele wspinaczkowe. Oczywiście jak zapytacie go ;), W ogólnym rozrachunku niektóre kursy wychodzą bardzo tanio (np. kurs skałkowy, kurs lawinowy, Poznajemy osoby o podobnych zainteresowaniach i poziomie. Docelowo mogą zostać naszymi partnerami wspinaczkowymi, Zazwyczaj spędzamy dobrze czas. Jest intensywnie, ale - bardzo - satysfakcjonująco, Minusy kursów wspinaczkowych Dają nam podstawy, ale i tak musimy później we własnym zakresie dokształcać się, Możemy trafić na słabego instruktora, niekoniecznie pod względem kompetencji (ale zdarzają się tacy) lecz pod kątem charakteru (który może nam nie odpowiadać) lub spojrzenia na szkolenie, Możemy nie dograć się charakterem/formą/dyspozycją z innymi uczestnikami szkolenia, co może powodować napięcia, Kurs nie zwalnia nas z myślenia. Nadal odpowiadamy za naszych partnerów. Jeśli spowodujemy ich wypadek to późniejsze sobie pozbieranie się psychiczne może być trudne, Pomimo “najlepszego” instruktora nadal grozi nam niebezpieczeństwo wypadku, Trochę kosztują i wymagają od nas dyspozycji czasowej (np. wzięcia urlopu), Plusy samokształcenia się Duża satysfakcja z osiągniętego celu i poczucie “przygody”, Prawdziwe “partnerstwo wspinaczkowe” i nowe znajomości, Zaoszczędzoną kasę możemy przeznaczyć na sprzęt wspinaczkowy, Minusy samokształcenia zdecydowanie większe ryzyko. Może być problem z weryfikacją naszych błędów, Masz znajomych, którzy są profesjonalistami we wspinaniu i nauczaniu z niego? Do tego poświęcą kilkadziesiąt godzin na nauczanie Ciebie? Nie sądze… W praktyce ktoś coś tam nas nauczy i jakoś orzemy ten nasz skrawek wspinaczkowego życia, Jeśli popełnisz błąd i zostaniesz kaleką/trupem to w sumie nic wielkiego. Po co się wspinałeś ;)?. Gorzej jak sam spowodujesz wypadek i ktoś zginie/zostanie kaleką z twojego powodu. Jak sobie z tym poradzisz? Problem z dotarciem do rzetelnej wiedzy. W internecie, na forach, w książkach (sic!) wiedza może być błędna, a my nie mamy wiedzy, aby to zweryfikować. Chyba tyle plusów i minusów. Decyzja należy do Ciebie. Z mojej strony podaję poniżej linki, które mogą być pomocne: Damian Granowski Jaki kurs wspinaczkowy wybrać - latem? Jakie mamy możliwe kursy wspinaczkowe zimą? Jak wybrać instruktora wspinaczki? Zbiór poradników wspinaczkowych na Porady dla początkujących wspinaczy Jak zacząć samodzielne wspinanie w Tatrach?
Dieta, Porady dietetyka, Zdrowie. Jeść, czy nie jeść, oto jest pytanie? Jeśli, na co dzień jesz zdrowo, trzymasz się wyśrubowanych zaleceń i określonej diety to ODPUŚĆ SOBIE i zjedz to, na co masz ochotę. Jeśli ją masz. To tylko jeden dzień spośród większości, kiedy trzymasz się tzw.czystej miski. Taki odpust, nie powinien
Bynajmniej tytułu posta nie ściągnąłem z Szekspira (że tak użyję spolszczonej wersji nazwiska) Williama (że tak użyję spolszczonej wersji imienia). Tytułowa kwestia stanowi kwintesencję demokratycznego państwa. A przynajmniej Polski. Teoretycznie sprawa dotyczy Warszawy. W końcu dyskutujemy nad odwołaniem prezydenta miasta a nie premiera czy prezydenta kraju. Ustawowa grupa osób podjęła decyzję, że tak – trzeba zorganizować referendum, aby każdy mieszkaniec stolicy mógł wypowiedzieć się czy jest za tym, aby Hanna Gronkiewicz-Waltz odeszła, czy za tym, aby pozostała na stanowisku. Mieszkańcy zdecydują w najbliższą niedzielę. I co dalej? A dalej już tylko polskiej polityki zabłocona piaskownica. Pójdziemy czy nie pójdziemy, odwołamy Gronkiewicz-Waltz czy nie odwołamy – nic się nie zmieni. To znaczy ubędzie 2,5 miliona złotych, ale i biletów do cyrku nikt za darmo nie rozdaje. Mniejsza już o kasę. Odwołana Hanka zostanie komisarzem, a kolejne wybory, upływające pod hasłem „wybierz Hankę albo Kaczyńskiego pod postacią profesora Glińskiego, Antoniego Macierewicza czy Mariusza Kamińskiego” zapewne obecna prezydent wygra. Jest sens brać udział w referendum? "To referendum nie jest dla Warszawy, o nią najmniej w tym wszystkim chodzi. Ono jest po to, aby udowodnić PO, że na pewno straci władzę. Ja bym nie chciał się obudzić w poniedziałek w mieście, w którym równie dobrze może zacząć rządzić Antoni Macierewicz" szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz [2] Otóż udział w referendum nie ma żadnego znaczenia. Nie żeby wpływ najbliższego głosowania na rzeczywistość był wyraźne niższy niż np. najbliższe wybory parlamentarne. Nie jest wyraźnie niższy, ale niż na tyle, że oscyluje w granicach zera. W wyborach parlamentarnych możemy przynajmniej zmienić proporcje tych samych partii w tym samym Parlamencie i ewentualnie zagłosować przeciw skrajnie absurdalnym koncepcjom. I po cichu liczyć na to, że tym razem będzie lepiej (czytaj: nieco normalniej). Referendum nie zmieni nic, więc możemy sobie na nie iść, możemy nie iść. A przy okazji możemy przyjrzeć się też traktowaniu nas przez polityków. Z roku na rok, z wyborów na wybory, czuję się coraz bardziej jak przysłowiowe „mięso armatnie”. Nie bez powodu. O ile dawniejszymi czasy zdarzały się jeszcze przynajmniej ciut merytoryczne debaty, o tyle teraz politycy postanowili poprzestać na sugestii by na referendum iść lub by nie iść. I to nam ma wystarczyć. "Oczywiście, że tego rodzaju loty, i ze względu na spokój mieszkańców, i ze względów bezpieczeństwa, nie mogą się odbywać. I to odwołamy. Jeżeli ja mówiłem o huku, o uniemożliwianiu normalnego życia, to ja mówiłem o czymś, co ma szerszy aspekt" Jarosław Kaczyński o samolotach nad Ursynowem [3] Debata nad odwołaniem Hanki (że się tak z prezydent sfraternizuję) jawi się jako klasyczne, gombrowiczowskie upupienie społeczeństwa. Czy Hanka, która zalała tunel wzdłuż Wisły, nie odbudowała Pałacu Saskiego, opóźniła powstanie metra i pozwoliła samolotom latać nad Ursynowem może rządzić miastem? Z drugiej strony – jeśli nie Hanka, to przyjdzie Macierewicz. Drżyjcie. Powody merytoryczne dla odwołania Gronkiewicz-Waltz się znajdą. Inna sprawa czy usprawiedliwiają referendum i czy kto inny na stanowisku prezydenta miasta by ich uniknął. Części tak, części nie. Ale żeby je poznać, trzeba się przekopać przez sterty danych, projekcji na przyszłość i analiz, co można było zrobić lepiej. "Pani prezydent nikogo nie słuchała, była pochłonięta własną wizją Warszawy. Pójdę, zagłosuję, żeby każda następna władza wiedziała, że ten kontrakt może być zerwany. Jestem w stanie zapłacić nawet cenę czteroletnich rządów PiS." Krystian Legierski, radny warszawski [4] Referendum pozostaje więc jedynie scenką, na której swoje monologi mogą wygłaszać partyjne szczyty. Ma to swoje plusy. Z każdym kolejnym dniem mój wewnętrzny opór przed upupieniem maleje. Coraz bardziej i bardziej, aż w końcu osiągnę poziom bohatera powieści „1984” George Orwell’a, Winstona Smith’a. Odniosę zwycięstwo nad samym sobą, i nawet jeśli nie pokocham Wielkiego Brata, to przynajmniej zacznę myśleć w kategoriach narzuconych przez Partię. Dowolną. Na koniec przydługi cytat z Romana Giertycha [1] dotyczący referendum, który dowodzi dążenia polityków do upupienia społeczeństwa i jednocześnie obraża każdego z IQ ponad 70. "To jest trochę sytuacja takiego pasażera, który przychodzi na przystanek i widzi autobus. Tam siedzi kierowca, trochę nieudolny, leniwy, czasem popluje przy wydawaniu pieniędzy, czasem nie wyda wszystkiego i człowiek ma już dosyć. Chce, żeby coś się zmieniło. Nagle widzi, że przyjeżdża drugi autobus, ten który ma być w zastępstwie i nagle się okazuje, że kierowca to znany wariat, nawet z literką W. Może ta literka W, która zdobi plakaty PiS ma takie podświadome przesłanie do obywateli. Jeśli człowiek ma wybór pomiędzy wariatem a leniuchem, zawsze wybierze nieudolnego, bo wariat może zabić, a nieudolny najwyżej nie dojedzie na czas".
Podobnie jak akcje promujące czytelnictwo, jak np. Cała Polska czyta dzieciom przynoszą pozytywne skutki, jednak wciąż osoby czytające książki są w mniejszości. A zatem: czytajmy! I zaraźmy czytaniem innych. Z wykształcenia jestem pedagogiem i socjologiem. Od ponad dziesięciu lat pracuję z dziećmi, ucząc je angielskiego.
Build a website. Sell your stuff. Write a blog. And so much more.
Odwieczne pytanie, czy warto iść na studia, czy są dobre dla każdego?Zapraszam na kolejny odcinek z serii - Życie po maturze.Link do całego filmu https://you
kargulka 30 października 2009, 10:15 Ostatnio zakłądałam wątek o pracy we wrocławiu. Teraz sprawa wygląda tak (zaraz wam napisze :P ) i mam nadzieje, ze poradzicie mi jak do tego podejść. A szczególnie byłabym wdzieczna mamuśkom gdyby mi napisały,czy na miejscu tej pani by mnie zatrudnili. Zadzwoniłam wczoraj pod numer z ogłoszenia do pani która szuka opiekunki do dziecka. Troche się nie zgadałyśmy przez tel. i powiedziałam jej że nigdy nie pracowałam jako opiekunka chodziło mi o to że nigdy mi za to nie płacili. Słyszałam w głosie tej pani,ze raczej nie chętnie do mnie podchodzi bo wiadomo młoda i jak wyszło bez doświadczenia. Dzieciaczek ma dopiero roczek pani szuka kogoś na 8 h od poniedziałku do piątku . Umówiłam się z nią mimo ,ze widać było ,ze nie była bardzo na tak. No ale nie dziwie sie, bo przecież ma oddac dziecko nieznajomej osobie rzekomo bez doświadczenia. Zaczęłam studia na pedagogice specjalnej na specjalizacji edukacja i rehabilitacja osób z niepełnosprawnością intelektualną, będę pracować w przyszłości z dziećmi chorymi , kształce się pod tym kątem. Kocham dzieci, moja siostra pracuje w przedszkolu integracyjnym , czesto jej pomagam przy trzylatkach , moja przyjaciółka pracuje w "żłobko-przedszkolu" gdzie też często się mnie można zobaczyć, uwielbiałam od zawsze zajmować się dziećmi rodziny, sąsiadów i raczej nie miałam nigdy problemów z opieką. Zdaje sobie sprawe ,ze to cięża praca. Czy myślicie ze mam szanse na zatrudnienie ? czy opłaca mi się w ogóle iść na to spotkanie ? to że nigdy nie byłam zatrudniona jako opiekunka działa na moją niekorzyść. Nie wiem czy mam jakieś szanse..co o tym myślicie ? Latarnia 30 października 2009, 12:00 ja bym Cię przyjęła....jeszcze studia pedagogiczne super Dołączył: 2008-01-21 Miasto: Inne Liczba postów: 12796 30 października 2009, 14:14 idź i opowiedz o swoich doświadczeniach, wytłumacz nieporozumienie i możesz też zaproponować jakiś dzień z dzieckiem i z mamą, albo zakupy albo w domu, albo spacer - mama zobaczy jak odnosisz się do dziecka, "czy umiesz przewinąć", czyli czy nie bajerujesz z tym doświadczeniem...... poza tym będzie to na pewno miłe zaskoczenie, taka propozycja....... ja nie napiszę, czy bym Cię przyjęła, czy nie, bo jak mogę mieć jakiekolwiek zdanie na Twój temat jako opiekunki do dziecka, skoro nigdy w życiu nawet Cię nie widziałam??? :) Dołączył: 2008-01-21 Miasto: Inne Liczba postów: 12796 30 października 2009, 14:16 poza tym zobacz, jak byś wypadła dzwoniąc teraz i odmawiając spotkanie - dla mnie to był kwas nieziemski:))))
CO POTRZEBUJESZ ŻEBY IŚĆ Z DZIECKIEM W GÓRY? Wózek, czy nosidło oto jest pytanie! My zdecydowanie optujemy za nosidłami. Wózkiem się da wjechać na niektóre szlaki, ale jest ich zdecydowanie mniej i… nawet jeśli ktoś powiedział Wam, że się da, to niekoniecznie znaczy, że się uda. Dużo zależy od pogody.
zapytał(a) o 15:19 Iść czy nie iść? Oto jest pytanie -__- Nwm czy iść jutro na Choinkę szkolną -__- jestem w 2 gim i mam dylemat. Zawsze sie bardzo cieszylam i wgl ale teraz jakos mi sie nie chce, niedawno Andzejki były i niebylo nawet z kim tanczyc i co robic. Poza tym zawsze jest tak samo, a ja muszę obejrzeć odcinek serialu >.< tak to bym musiala z kol w szkole na telefonie oglądac a to nje to samo co w TV xD Ogólnie poprostu jakoś mi to obojętne czy idę, poza tym chłopak na którym mi zależy chyba nie idzie. To pytanie ma już najlepszą odpowiedź, jeśli znasz lepszą możesz ją dodać 1 ocena Najlepsza odp: 100% Najlepsza odpowiedź Nie idź. Mnie też już dawno przestały bawić dyskoteki szkolne Xd Odpowiedzi Jak ci się nie chce to nie idź blocked odpowiedział(a) o 15:53 Uważasz, że znasz lepszą odpowiedź? lub
hxM7H. gm0o0clzcw.pages.dev/31gm0o0clzcw.pages.dev/25gm0o0clzcw.pages.dev/53gm0o0clzcw.pages.dev/47gm0o0clzcw.pages.dev/17gm0o0clzcw.pages.dev/68gm0o0clzcw.pages.dev/28gm0o0clzcw.pages.dev/56
iść czy nie iść oto jest pytanie